Blogi mają to do siebie, że kiedy jest o czym pisać, to się nie ma to na czasu, a kiedy nudą wieje, to regularnie tworzymy sprawozdanie z szarości dnia. Powinnam streścić ostatnie 10 dni mojego życia, ale nie chcę by nieudolnie wypocone zdania zburzyły Wam wizerunek tego, co tak naprawdę się stało.
Przywiozłam parę fajnych gadżetów, kolejne smycze i koszulki do kolekcji, puste konto w banku. Co z tego, że mam ponad 1000 zdjęć, jak i tak nie potrafię opowiedzieć o tym, co widziałam, czego doswiadczyło moje (biedne) ciało, hehehe i umysł. To było tylko marne 10 dni, a tak wiele się zdarzyło...
Paliłam afrykańskie sheesha, co nie zrobiło wrażenia na mojej mamie, ale mnie jej reakcja, a raczej brak - zmartwiła. Piłam takie syfy, że niejeden Rosjanin by się przekręcił, jadłam robale, rozmawiałam (i nie tylko) o polityce, młodości, ekonomii, sexie z ludźmi ze wszystkich stron świata. Wszystkie języki, wszystkie kolory, w tym najmniej białego. Uha, ale się działo i wreszcie SĄ powody do mruczenia...
Trochę mi się w głowie poukładało... przewartościowałam sobie parę spraw. Powoli zaczyna mi się wydawać, że wiem czego chcę. To nie będzie łatwe życie, ale na pewno ciekawe.
Ale... pora znowu przekonać się, jak smakuje cała noc we własnym łóżku. Muszę się tym nacieszyć, bo we wtorek azymut Niechorze: odsłona druga - "moja mała samotnia".