Niechorze second edition (44)
Komentarze: 1
...więc znowu jadę do Niechorza. Powinni mnie wpisać na listę mieszkańców, bo prawie jestem tam tubylcem. Fajnie jest znaleźć miejsce na świecie, gdzie człowiek czuje się dobrze. Podobno to nie miejsce na mapie jest ważne, ale ludzie... hmmm. Własnie do nich jadę chyba najbardziej.
Oby tylko Neptun dał nam ostatnie 2 tygodnie sezonu spokojne. Ja tam łowcą akcji nie jestem, choć pomarańcz z przyjemością znowu założę :)
W sumie, to można powiedzieć, że uciekam stąd. Wyprawa do Hannoveru była zbawieniem, więc błogostan pora przedłużyć. Uciekam przed tym, co mnie irytuje, przed wszystkimi "ważnymi" sprawami (które przestają być ważne... wystarczy im nadać niższy priorytet w kalendarzu). Uciekam na jak najdłużej, żeby do codzienności wrócić z radością, a nie z przymusem. Żeby zatęsknić przed tym, co usuwałam z pola widzenia przez ostatnie 2 miesiące.
Jade do Niechorza II. To już nie jest to samo miejsce pełne w środku lata odpustowych straganów z pamiatkami za 5 zeta (w tym roku hitem wśród kolonistów były kolorowe gluty), wydekoltowanych pseudo-szakir, napalonych na pomarańcz wychowawczyń. Jadę tam, gdzie pączkarze nie krzyczą akurat pod wieżą w momencie, gdy człowiek za łódką do snu się układa.
Jadę tam, gdzie we wrzesniu zatrzymuje się czas, gdzie nikt się nie spieszy (bo powiedzmy sobie szczerze, nie ma dokąd), gdzie jak wieje wiatr, to po ulicach latają krzaki, jak na amerykańskich westernach.
I jeszcze mi płacić będą za ten pobyt w raju. Chyba wystarczająco kusząca perspektywa? I te wrześniowe sztormy...
Jadę pooddychać...
Mniej bywać, a więcej być...
Dodaj komentarz