Wyśpię się chyba na emeryturze. Globusa mam strasznego, światłowstręt i nadwrażliwość na dźwięki. Drażnią mnie odgłosy uderzeń w klawiature. Agghhhh...
Tak bylo jeszcze kilka godzin temu. Teraz kac jest w pełni zaleczony. Tramwajada 2004. Moniq by powiedziała, że sekta wyszła w miasto. Ogólnie widok był imponujący. Impreza w wynajętym różowym tramwaju jeżdżącym w nocy po całym mieście, muza, browar i alkohole wszelkich kolorów i maści bez ograniczeń, bigosik, ogóreczki, chlebek ze smalcem, plus praktykanci z całego świata też wszelkich kolorów i maści. Takie coś rzadko się zdarza w naszym szarym mieście. Jak co roku delektowałam się wytrzeszcem przypadkowych przechodniów, którzy próbowali wsiąść do naszego tramwaju. Jak to ludzi łatwo wprawić w konsternację... Nie zabrakło oczywiscie rytualnego zbiorowego sikania na krańcówkach (btw, w Łodzi się tak mówi na pętlę; co więcej sieciówek też nie mamy, u nas to się nazywa migawka).
Zważyliśmy się wszyscy przeokrutnie, nawet Boro... (kurde, czy ja w co drugiej notce nie pisze o piciu? na alkoholiczkę wyjdę jeszcze. Przecież moje życie nie sprowadza się tylko do picia! A może jednak...).
Co by zanudzic wszystkich już dokumentnie, po raz enty wrócę do tematu pana M. Nie wiem, co mną kierowało, ale zadzwoniłam, pod byle pretekstem. Mało to było strategiczne, bo właśnie nawet tego pretekstu nie miałam. Natrafiłam za to na ścianę obojętności. Tiaaa... Zachowuję się jak desperatka...
Acha, czerwone halówki zrobiły spodziewane wrażenie na otoczeniu. Robię się próżna...