Największy wydział na uczelni - najmniejszy parkiet w mieście. Do tego cała masa ludzi spoza wydziału. Nie wiem, czy kluby mają jakiś limit bezpieczeństwa, co do ilości osób, ale jeśli tak, to w środę przekroczyliśmy go kilkakrotnie. Ocieranie sie o innych non-stop było jedynym z zasadzie minusem. Resztę minusów pewnie przyćmił mi alkohol, dlatego wreszcie wybawiłam się świetnie. Planowany replay nie będzie potrzebny, choć bardziej hermetyczna impreza by się też przydała. Połowniki zaliczone. Te w liceum słusznie zbojkotowałam, na te słusznie poszłam.
Z ludźmi z mojej nowej grupy stosunki zacieśniają się coraz bardziej, głównie z męska częścią, hehe, ale to było do przewidzenia. Wiedziałam co robię zmieniając towarzystwo.
Mac od zawsze mi wmawiał, że jestem nimfomanką i mam flirtujący styl bycia, a ja niezmiennie zaprzeczałam. Chyba miał rację, bo ostatnio grupa facetów którzy są mi bliscy powiększa się, a dystans z każdym w niebezpiecznie szybkim tempie maleje. I kazdy tradycyjnie ma imię na M, oprócz Bojki, bo to na W, czyli odwrócone M w sumie. A konkretów nie ma...
PS
A nażelowanym kurduplowatym studentom prawa w białych skarpetkach do czarnych butów mówimy stanowcze NIE. Nawet jak świetnie tańczą...