Na blogach przyjaciol w pazdzierniku pustka, ale wybacze im... Ze pustka w komorce i skrzynce mailowej to juz gorzej... chyba focha jakiegos strzele.
Ostatni weekend jak wiekszosc Amerykanow spedzilam poza miastem (jakby to zadupie na Long Island na ktorym rezyduje nie bylo wystarczajaco POZA). Wypad specyficzny bardzo. Widoki przepiekne, itp itd ale zabawa w towarzystwie Polonii jest irytujaca momentami. W ramach jaj wzielam slub zydowski z Piotrem (syn Polaka), co jakbysmy sie uparli takimi jajami by nie bylo, bo swiadkow bylo szesciu i w Stanach to sie kwalifikuje niemal do zalegalizowania, co oznacza ze dostalabym papiery. Cool. Tylko konsumpcja skonczyla sie na konsumpcji wedzonych wegorzy i kawioru z Alaski (jakos nie przepadam).
Dobra, pieprze trzy po trzy, do napisania mam tyle rzeczy ze az z tego wszystkiego pisze o niczym. Wracam trzynastego o trzystastej, bo licze ze samolot bedzie pusty wtedy i zajme dwa miejsca i bede miala co z nogami zrobic i ze snackow beda wiecej dawac.
A jak juz mnie spotkacie, albo maila wystosujecie, to kategorycznie odmawiam zadawania mi pytan "Jak bylo w Stanach?" bo bede odpowiedala, ze OK i rozmowa sie skonczy. Konkretnie odpowiedam tylko na konkretne pytania...