Komentarze: 4
Z paskundym katarem i bolacym gardlem po dlugim weekendzie z okazji Columbus Day, obzeram sie polskimi "Michalkami" (z Greenpointu... tam jest wszystko czego polska dusza zapragnie) mnozac pryszcze na twarzy (jak ja sie pokaze w Polsce po tej hAmeryce?!?!?!), nie zrazona brakiem komentarzy z Waszej strony tworze kolejna notke, co by papierowe wydanie mojego bloga bardziej pokazne bylo... Wlasciwie zwiedzilam juz wszystko co bylo do zwiedzenia nie wstajac od komputera. Wszystko wiem, wiekszosc rzeczy widzialam od zewnatrz i od srodka. Nawet widzialam to, czego golym okiem zobaczyc sie na zywo nie da, wiec po co ja mam na to zimno z rana wychodzic? Rozwarzalam wycieczke sladami serialu "Sex and the City", ale zostawie sobie te przyjemnosc jak tu przyjade w bardziej babskim gronie i kto wie moze niczym Carrie zakupie buty w Jimmie Choo, wypije Cosmopolitana i zjem Mirandowe ciastko. teraz klade sie spac, bo z worami pod oczami moge nie oczarowac na tyle mojego przewodnika, zeby placil za mnie caly dzien, a w planach jest chinskie z papierowych kwadratowych pudelek, homar z Red Lobstera zapewne, galony kawy w wielkich plastikowych kubkach z dziurka w wieczku (ktora notabene nie zapobiega polaniu sie) i mam nadzieje, ze na tym sie nie skonczy...