"W życiu są tylko 3 zabawne rzeczy: forsa, sex i władza."
Źródło: nie_wiadomo_gdzie zasłyszane
Jeszcze rok temu byłabym wielce daleka od takich poglądów, ale to było rok temu. Powinnam się wstydzić? Być może, ale chwilowo nie zamierzam. I właściwie mogłabym tu skończyć notkę, bo to jedyne co ciekawego miałam do powiedzenia, ale kilka osób od paru dni domaga się njusów, więc jedziem dalej. Tym razem polecim nie chronologicznie, a tematycznie.
Od zeszłego poniedziałku pchnęłam moją rekrutację o kilka ładnych króków na przód. Zdałam angielski, jak się dziś okazało równie śpiewająco co testy. Rozmowa z panią potworem z HR też poszła nadzwyczaj gładko i nawet mnie nie pożarła żywcem, wynik też pozytywny, więc mogło by się wydawać, że powinnam byc cała happy, ale los nigdy nie jest tak łaskawy. Wyniknęły pewne okoliczności, nawet nie zwiąne z tym że się nie nadaję czy coś i musiałam zmienić dział. Kasa też dziwnym trafem stopniała, ale grzeszyłabym narzekając. Trzy miechy płatnych (dodam, że nienajgorzej) praktyk, potem pół roku na ostatnie studenckie wybryki lub rozeznanie się w rynku (stawiam na wybryki... świadoma być nie muszę), co by od września świadomie i w pełni sił wrócić jako pracownik mega kolosa, o którego ludzie się zabijają (jakby było o co). Gdyby mi jeszcze jednak dali urlop na narty między Świętami a Nowym Rokiem, to bym wyszła z pocałowaniem ręki, ale co zrobić że w Polsce śnieg pada kiedy mój zakichany dział ma najwięcej pracy. A swoją drogą dlaczego zawsze udaje nam się coś, na czym wcale aż tak bardzo nam nie zależy od samego początku... Jeszcze tylko 8 godzin zbiorowego zmóżdżania się w poniedziałek i można powiedzieć, że osiagnełam pierwszy zawodowy sukces. Bo jakoś po dzisiejszym wydaje mi się, nie wiem czy słusznie, że to już bedzie formalność. Czas pokaże...
W szkole bywam gościem, głównie w związku z powyższym, do tego grupa jakoś straciła to co w niej było najlepsze. Dobrze, że mam Piotra na specjalnościowych, bo już w ogóle chodzenie tam straciłoby jakikolwiek sens i resztki przyjemności. Ogólnie powinnam sie zacząć martwic jak to zrobić, żeby przez te moją karierę nie wylecieć, ale skoro potrafią skreślić mimo wszystkich wpisów w terminie, to chyba nie jest to mój najwieszy powód do zmartwień.
Martwię się za to niezachecającą do randek rozbieranych moją fizycznością. Znalazłam sobie co prawda wreszcie fajny klub co by pospalać to i owo, ale na razie efektów nie ma, poza relaksem i znajomością z panami wyłudzaczami parkingowymi vel "ja popilnuję jak pani trochę podratuje". W sumie mojego 14 latka nikt nie ruszy, ale szkoda by mi było orginalnych kołpaków, bo to akurat chyba najładniejszy element samochodu, poza breloczkiem do kluczy i oczywiście kierowcą.
Sercowo tez jest constans czyli odwalam co jakiś czas cos niegroźnego, jak na mnie to by mozna powiedzieć wręcz niewinnego. Miotam się nieco, czyli nic nowego. I chyba wyleczyłam sie z MB. No czas najwyższy chyba...
Ze spraw różnych pokłóciłam się na śmierć z przyjacielem (a raczej po prostu zupełnie nieswiadomie uradziłam męska dumę), ale już następnego dnia bawiliśmy sie jak dzieci na łyżwach, a potem dał mi wygrac w bilard, bo nie sadze że bym była w stanie sama go ograć, nawet że stół jest w jakims dziwnym młodziezowym wymiarze, i wziął mnie na piwko czyli chyba nie jest tak źle.
A teraz się przyznam.... na brak newsów o mnie narzekała tylko jedna osoba, a tak naprawde te notkę sponsorowała moja niechęć do zrobieia projektu na jutro. Bywajcie...