Komentarze: 2
... czyli weekendu ciąg dalszy
Pójscie spać o piątej to jedno, a to że umówiłam się z Macoombą na kosza o 10.00 to drugie, tyle że oba wydarzenia dzieliło 5 godzin, a nie np 29 :-/ Skutkiem tego było to, że robiłam za szóstego zawodnika drużyny przeciwnej, ale chyba nikt nie zauważył, bo sporo osób grało na ostrym kacu. Postawiło mnie to na nogi na tyle, że przez resztę dnia byłam w stanie zająć się pasjonującymi zajęciami typu krojenie sałatki na imprezę mojej Mamy. Zostawiłam jej wolną chatę i udałam się na długo planowaną imprezę u Majki. Trochę składu nie dopisało i było jeszcze bardziej kameralnie niż miało być. Kinder naiwnie stwierdził, że w związku z tym razem obejdzie się bez strat... Tradycji stało się za dość i w ruch poszedł nieodłączny elementem absolutnie każdej imprezy u Majki - odkurzacz. To jest jakieś fatum i chyba na następną po prostu wyniesiemu odkurzacz do sąsiadów. Niedzielny poranek przy śniadaniu trwał do 16-tej, w międzyczasie znowu potrzebny był odkurzacz, po czym z Kinderem narobiliśmy jeszcze większego zamieszania w i tak porąbanych relacjach Majki z Ewką i... wyszłam.
To był zdecydowanie udany weekend. Muszę teraz odpocząć, bo następny już za 3,5 dnia, hehe.
PS
Ewka sobie zrobiła nowy nos. Chciałabym to zobaczyć.