Komentarze: 0
Jakby co to transmisje z Lucerny i "Cud purymowy" /Polska 1999/ też widziałam (Cywińska ma u mnie Oskara) .
Ale wracając do tematu... David Schwimmer (tym razem jako Max) i chyba już nic nie muszę mówić. Ten koleś nawet nabanalniejszy amerykański shit zamienia w nienajgorszy film. Z całej tej bajki z happy end'em, bo jakżeby mogło byc inaczej, wyłapałam dwie kwestie:
-"Prawdziwej miłości nie można znaleźć tam gdzie jej nie ma, nie można też jej ukryć tam, gdzie jest."
-"Przy zakochanych czujemy się jeszcze bardziej smotnie" <- to kurwa o mnie...
Dobra, spójrzmy prawdzie w oczy. Brakuje mi walki o kołdre i poduszke (M. zawsze zajmował większa połowę), wyjadania mi moich ulubionych chrupek, zostawiania w lodówce pustego opakowania po soku (że niby sie nie zorientuje, kto go wypił), dzielenia chujni tego świata przez dwa, a mnożenia przez dwa radości.
Niby odgrzewanie wczorajszej kolacji jest niezdrowe, ale mój rozsądek zawodzi właśnie w takich chwilach. W innym przypadku raczej mogę na nim polegać.