Archiwum grudzień 2005


gru 26 2005 wirtualny pociąg WIDMO... (184)
Komentarze: 0

Biletu powrotnego nie kupiłam, mimo, że postawiłam całe PKP na nogi a właściwie na głowie. Woźniak mawiał, że Polska to dziki kraj i miał chłopina rację. Bałam się go przeokrutnie, najbardziej w poniedziałki, jak były dwa polskie pod rząd, ale jak widać najważniejsze mądrości życiowe w głowie zostały. Do zoba all za rok, jak mi się uda wrócić. A jak nie to helikopter wynajmę. A bo co? Bo trzeba mieć fantazję...

nermal : :
gru 26 2005 życie na krawędzi... (183)
Komentarze: 2

Jutro o tej porze będziemy otwierać pierwszą flaszke spoglądając triumfalnie z naszych miejsc SIEDZĄCYCH na tych co zapomnieli o istnieniu dworca Żabieniec i wsiądą dopiero na Kaliskim, a bynajmniej taka nadzieją żyjemy. Ja osobiscie żyję nadzieją, że życie na krawędzi nie zakończy się z nogą na wyciągu albo innym urazem czaszki, bo przesiadam się na carvingi. Podobno jeżdżą same, więc powinno być OK, ale jak pamiętam zeszłoroczne zmagania "człowieka carvera", bo takie miano dostał brat Aśki, bo imienia nikt zapamietać nie potrafił, to mam pewne wątpliwości, że będzie szło łatwo. Moje po dywanie jeździć same nie chciały.

/Zakładam, że słowo "skomentuj" albo mi nie działa, albo jest zbyt małą czcionką, bo od paru notek nikt nie kwapił się nic napisać, a statystyki odwiedzeń mam w normie. Choć jak porównuję obecne notki z początkami, to rzeczywiście może się zdawać, że przynudzam, ale to tylko złudzenie./

nermal : :
gru 24 2005 ostatnia w tym roku (182)
Komentarze: 0

Już chyba raz to zauważyłam na blogu, że im więcej się dzieje tym mniej piszę. Nadrobie teraz, bo taka okazja do napisania może się długo nie powtórzyć.

Neverending story z panem ex w roli głównej miało kolejny, miejmy nadzieję ostatni odcinek. Zadzwonił w sobotę, przez co na kosza się spóźniłam. Wydawało mi się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale raz jeszcze musiałam wysłuchać jego szlochów, próśb o przebaczenie (jakbym do tej pory tego nie zrobiła, mimo, że nie powinnam) i zwierzeń co to on i do kogo teraz czuje i jak jego życie nie ma sensu. Ano nie ma i dobrze, że go wreszcie olśniło. Mam nadzieję tylko, że nic sobie ani nikomu innemu nie zrobi, bo już wystarczająco namieszał ludziom w głowach i w życiu. 

Pierwsza połowa tyogdnia to pierwsza pracowa delegacja. Wszystko nowe, oprócz twarzy. Znamy się z centrum oceny, z pociągu, z konferencji, z widzenia. Przystojniak z Krakowa chyba się nie dostał, albo dostał już projekt i nie mógł się wyrwać na szkolenie. Ale poznałam innych przystojniaków. Jeden będzie na ósmym piętrze pracował. Niby chce się stamtąd wyrwać, bo jak poznał to towarzycho esgiechowo-warszawskie, to aż mu sie słabo zrobiło. Całej reszcie zresztą też. A kompy nam dali takie, co się do nich kłódką przypinać mamy, że nawet jakby je chceli ukraść, to albo ze nami, a to już będzie porwanie, albo wyłamią zamek. Fajnie.

Wróciłam w środę, ale mało kontaktowałam. Chyba to wszystko jest bardziej męczące niż myślałam. Nie kumam jak ludzie mogą tracic koło 5 godzin z życiorysu i codziennie dojeżdżać. To 5 godzin mniej snu.

Czwratek rozmemłany. Narty mi przyszły, miałam wyruszyc na Bełchatów, bo akurat ekipa sie zebrała, ale po udanej środzie na stoku wszystko zaczęło spływać i zamknęli nam wyciąg. Ja to i bym z nartami na plecach weszła, byle by zjechać. A tak przed gadu w goglach posiedziałam. Odwiedziłam bibliotekę, pokłóciłam się z rodzicami, bo przecież moja praca to nie praca i nie mam prawa być zmęczona i przez pół dnia pozajmować się niczym. Bo oni to pracują, załatwiają, a ja co? A z zasadzie mi to lotto, bo wiem, że juz niedługo dzielimy wspólny dach i niewidzenie sie na codzień doskonale robi naszym stosunkom.

W piątek już rodzinna sielanka, zaczęła sie świąteczna jazda w kuchni. ja w roli babay co mak siała. Siała, siała i tak zasiała, że przy robieniu kutii doprawiłam makiem wszystko, co było w zasiegu. A że moja mama przygotowuje zawsze tyle samo wszystkiego jakby nas było 15 osób jak kiedyś, a nie 3 jak teraz, to jedzenie jest wszędzie, a teraz w nim mój mak. Zdolna jestem. A ciasteczka to mi chyba wyszły najlepsze w całej mojej karierze robienia ciasteczek. Oczywiscie Tata bohater zabił karpie, ale jak co roku nie parzył im w oczy. Na choince upadły anioł, bo mu skrzydełko się ukruszyło. Czubka nie ma, bo zginął.

Sielanka nie mogła oczywiście trwaC wiecznie, bo rodzice sie pokłócili na tle galarety z nóżek, jakby na świecie większych problemów nie było i Mama strzeliła lekkiego focha. Ale jutro o 19:00 wszystkim wszystko przejdzie.

Jak nie napiszę nic do poniedziałku to juz pewnie do 7 stycznia nie napiszę, bo prosto z nart jadę do Wawy. Komp domowy zostaje w domu, a z pracowego to albo sie nie da, bo nie wiem na ile blogi.pl spełniaja standary bezpeczeństwa, a poza tym nie chcę, żeby zaraz cały dział IT wiedział co czytam, piszę, z kim sypiam a z kim juz nie i co wczoraj było na kolację. A z chodzenia do publiczynych kawiarenek to juz chyba wyrosłam. Nawet gg mieć nie będę. I na co mi to było?

Acha. Jesli ktoś mi wysłał życzenia i nie odpowiedziałam, to znaczy, że uznałam je za kiepski spam a nie życzenia. A jeśli ktoś naprawde chce mi czegoś życzyć, to polecam papierową kartkę pocztową, albo cos choć w minimalnym stopniu spersonalizowanego. Już mam dosyć wiecznie tych samych linków do chórków mikołajowych, wirtualnych kartek, co nawet śmieszne nie są, linków wysyłanych do wszystkich z listy kontaktów gadu, nierymujacych się zeszłorocznych smsów, srajacych reniferów i innych śnieżynek. A jak już cos forwardujeie, to błagam wstawcie chociaż moje imię, żebym wiedziała, że chociaz podczas pisania tych 4 liter pomysleliście o mnie... 

[Nic nie znaczące wtrącenie. Któreś z nich mnie czyta. Wiem po tym, że ktoś znalazł mojego bloga wpisując w google "nie ma mnie dla nikogo oprócz czarodziejki". Wyskakuje 465 wyników, ale tylko jeden trafny... mój. Albo wywalę statystyki, albo się wynoszę w świat wirtualny bardziej anonimowy. Archiwum nie wywalam, bo juz na pewno zostało przeczytane. Pozdrawiam zresztą jedno, albo i drugie. naPRWADĘ ;-)]

nermal : :
gru 17 2005 albo i się nie skończy... (181)
Komentarze: 0

Rozmowa miała trwać 15 minut, trwała chyba ze 2 godziny. Właściwie po powiedzeniu sobie kilku zdań, każde następne nic nie wnosiło oprócz tego, że wymieniałyśmy się kłamstwami jakimi karmił nas MB. Ja się dowiedziałam jeszcze paru rzeczy, o których MB nie omieszkał wspomnieć podczas jego "oszyszczajacej" rozmowy, co sprawiło pewnien ból, ale w zasadzie nie kłamał, tylko oszczędził mi paru faktów. Nie mniej jednak związek uważam za toksyczny i mam nadzieję, że skoro uczymy się na własnych błędach, to już teraz może być tylko lepiej. Chociaż, czego ja sie tu moge nauczyć. Po bliskich nigdy nie spodziewamy sie najgorszego.

A że się niestety nie skończy, to mam pewne obawy, bo w trakcie do Estery wydzwaniał MB, zastanawiając się czy juz wydłubałysmy sobie oczy i czego to ja jej w zemście ?%^$%^##^?? nie naopowiadałam. Mimo, jej zapewnieć, że jest OK i moich zostałam napietnowana, że bardzo mi dziękuje i że teraz to on juz na pewno na nic nie może z jej strony liczyc. Może może, może nie, to już ich sprawa, ale po pierwszym jego telefonie z pretensjami zmieniam numer. Jak będzie trzeba domowy też.

nermal : :
gru 16 2005 i skończy się... (180)
Komentarze: 0

Najprawdopodobniej dziś spotkam obecną i jedyną miłość mojego ex i na tym mam nadzieję, że definitywnie skończy się ta cała 5-cio letnia szopka do ch... nie podobna. Dziś nie piłam... Jeszcze... A wczoraj i owszem. Szopka została oceniona niezawodnym babskim okiem i to poczwórnym, oraz męskim głosem rozsądku i moralności, a może raczej normalności, bo moja skala bywa anormalna chyba, skoro zdarza mi się powiedzieć "Mąż w tej całej sytuacji jest najmniej ważny".

nermal : :